Nie wiem, czemu tak długo to
ciągnęłam. Tym bardziej, że dość szybko przekonałam się, że tak naprawdę nic
nas nie łączy. Miłość? Owszem, na początku tak myślałam. Ba, ja byłam o tym
święcie przekonana. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, , ze
to było tylko zauroczenie. Z podkreśleniem na było. Ale nawet wtedy nie
zdecydowałam się tego skończyć. Kilkakrotnie się nad tym zastanawiałam, ale z
jakiegoś powodu nie potrafiłam się na to zdobyć. I tak tkwiłam w tym układzie
bez przyszłości.
Lubiłam spędzać czas z Kamilem. A
przynajmniej te momenty, gdy byliśmy sami i akurat się nie kłóciliśmy. Ale z
czasem tych momentów było coraz mniej. Mimo to nie mogłam się zdobyć na to,
żeby z nim zerwać właśnie przez te nieliczne momenty, kiedy było miło. Cały
czas miałam nadzieję, że to tylko chwilowe i będzie jak na początku. Próżne
czekanie…
Nie jestem osobą lubiącą
imprezowanie i dyskoteki. Co więcej, nigdy na żadnej nie byłam i – przyznam
szczerze – na żadną się nie wybierałam. Ani w najbliższym czasie, ani nigdy.
Zdecydowanie bardzo wolę zaszyć się w domu z dobrą książką w ręce. Ewentualnie
spacery. Ale Kamil tego nie rozumiał. Jego zdaniem wszyscy młodzi ludzie lubią
dobrą zabawę. Możliwe. Lecz nie dla każdego dobra zabawa znaczy to samo.
Po jakimś czasie zauważyłam, że nie
czekam z wytęsknieniem na kolejne spotkania. Już nie miałam ochoty spędzać z
nim całych dni, jak to miało miejsce jeszcze niedawno. Jego towarzystwo zaczęło
mi nawet niekiedy przeszkadzać. Ale nawet wtedy nie zdecydowałam się na ten
ostateczny krok. Czemu? Sama nie wiem… Może to dlatego, że tak bardzo pragnęłam
czyjegoś towarzystwa, a nawiązywanie nowych znajomości od zawsze było dla mnie
problemem? Jestem osoba nieśmiałą i poznawanie nowych osób to dla mnie
prawdziwy koszmar. Kiedy znajduję się w nowym towarzystwie zawsze stoję z boku
czekając, aż ktoś do mnie podejdzie i zacznie rozmowę, ale rzadko to robią, bo
trzymam się na uboczu. Błędne koło… W każdym razie z jakiegoś powodu kurczowo
trzymałam się Kamila, jednocześnie chcąc to zakończyć.
Ulgą dla mnie było podjęcie pracy.
Miałam zdecydowanie mniej czasu na spotkania z nim, a jednocześnie przebywałam
wśród ludzi. Dziewczyny, z którymi pracowałam były całkiem fajne i dość szybko
się zgrałyśmy, choć ja początkowo byłam ostrożna w kontaktach z nimi. Ale z
czasem się rozkręciłam. Oczywiście nie były to przyjaźnie na całe życie, a
zwykłe koleżeństwo. Jednak to zdecydowanie wystarczyło, żeby atmosfera w pracy
była przyjemna. Rozmawiałyśmy na różne tematy, czasem też te osobiste. Coraz
lepiej poznawałam ich mężów, dzieci i przyjaciół, sama jednak mało mówiłam o
moim związku z Kamilem. Doskonale wiedziałam, co ludzie będą mówić i sama się z
nimi zgadzałam całkowicie. Nawet moja jedyna i najlepsza przyjaciółka Iza
ciągle suszyła mi o to głowę, no ale…
Praca w sklepie dawała mi dużo
radości. Miałam kontakt z ludźmi, a jednocześnie nikt nie naruszał mojej
przestrzeni ani nie krytykowała tego, jaka jestem. Z jednymi klientami można
było pogawędzić, inni przychodzili po konkretne rzeczy. Naszą klientelę
stanowiły głównie panie, choć zdarzało się, że i panowie do nas zaglądali.
W październiku zaczęłam studia.
Początki były trudne, ale dałam radę. Jednocześnie miałam jeszcze mniej czasu
dla Kamila. Jak dla mnie, nie mogło być lepiej. Bo zachowałam swoją samotnię, a
jednocześnie gdy potrzebowałam towarzystwa, miałam się do kogo zwrócić. Bo Iza
akurat siedziała we Francji na stypendium i kontakty miałyśmy nieco utrudnione.
Poza tym Kamil też jakoś
niespecjalnie nalegał na spotkania. Byliśmy razem, ale tak naprawdę nie
byliśmy. Tak to wyglądało.
Tymczasem w sklepie pojawił się
Jakub. Znalazł się u nas całkowicie przypadkowo. Szukał prezentu dla siostry i
nie mając żadnego konkretnego pomysłu wchodził do praktycznie każdego sklepu w
galerii. Aż w końcu trafił do nas. Pomogłam mu w wyborze, a po kilku dniach
wrócił. Lecz tym razem nie był sam. Towarzyszyłam mu kobieta, bardzo do niego
podobna. Okazało się, ze to była jego siostra, która – zachwycona prezentem –
kazała się tu przyprowadzić.
Podejrzewałam, że Sara zostanie
naszą stałą klientką i dość często będzie pojawiać się w naszym sklepie. Ale
nie myślałam, że jeszcze kiedyś spotkam Kubę.
- Pan po kolejny prezent? – spytałam
ze śmiechem, gdy stanął koło kasy.
- Tym razem nie – roześmiał się –
Przechodziłem obok i kiedy zobaczyłem, że pan jest, pomyślałem, że zajrzę.
- Bardzo miło mi z tego powodu.
Rozmawiało nam się bardzo przyjemnie. Nawet
nie zauważyłam, jak zaczęliśmy sobie mówić po imieniu. A potem – od słowa do
słowa – umówiliśmy się na kawę.
Czy traktowałam to spotkanie jako coś
niestosownego? Nie. W żądnym wypadku nie czułam, że postępuję nie fair w
stosunku do Kamila. Po pierwsze to miała być tylko kawa, a poza tym nasz
związek i tak zmierzał ku końcowi.
Idąc do kawiarni byłam bardzo spokojna. Nie
czułam żadnego podniecenia ani ekscytacji. Ot, czekało mnie zwykłe spotkanie z
kolegą. I tak przez cały czas się czułam. Tematy do rozmów nam się nie
kończyły, trudno było się rozstać. Ale byliśmy już umówieni na kolejne
spotkanie. Niestety nie za szybko, bo oboje mieliśmy pracę, a ja jeszcze
dodatkowo uczelnię.
Z czasem zauważyłam, że z coraz większą
niecierpliwością czekam na kolejne spotkania z Kubą, a SMSy od niego za każdym
razem wywołują uśmiech na mojej twarzy. Już nie był tylko kolegą, a przyjacielem, któremu bez obaw mogłam
powiedzieć o wszystkich moich zmartwieniach. To właśnie on wytłumaczył mi w
końcu, żebym jak najszybciej zerwała z Kamile, co też w końcu zrobiłam.
Czemu tak dobrze czułam się w towarzystwie
Kuby? Sama tak do końca nie wiem… Może to dlatego, że byliśmy podobni? Żadne z
nas nie lubiło dyskotek, alkoholu. Oboje chcieliśmy stabilizacji i dość
poważnie myśleliśmy o życiu.
Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, aż
któregoś dnia uświadomiłam sobie, że go kocham. Zdziwiłam się, bo Kuba raczej
nie należy do typu facetów, którzy mi się podobają. Można powiedzieć, że jest
ich całkowitym przeciwieństwem. A jednak nie przeszkadzało mi to pokochać go. W
końcu nie darmo mówi się, że miłość jest ślepa i że nie ocenia się książki po
okładce. W każdym razie kochałam go i – jak się później okazało – on kochał
mnie.
Czy myślałam o wspólnej przyszłości? Wtedy
nie. Za krótki się znaliśmy i ledwie co zostaliśmy parą.
- Wyjdziesz za mnie? – spytał któregoś dnia,
tak bez niczego, jakby pytał o godzinę.
Leżeliśmy akurat u niego na łóżku po wyjątkowo
długim spacerze i odpoczywaliśmy. Pamiętam, ze rękami trzymałam się za brzuch,
bo chwilę wcześniej skończyliśmy opowiadać sobie dowcipy i moje mięsie ostro
teraz przeciw temu protestowały.
- Tak – odpowiedziałam bez zawahania, a chwile
później poczułam, jak Kuba mnie całuje.
Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłam. Chyba
myślałam, że dalej jesteśmy na etapie żartów. Ale on mówił serio! Potem pytał
jeszcze kilka razy, a ja zawsze dawałam odpowiedź twierdzącą. Ani razu nie
pomyślałam, żeby odmówić, czy choćby głębiej się nad tym zastanowić. Tak. I
kropka.
Wiele osób łapało się za głowę słysząc, na co
się zdecydowaliśmy. Ale duże oparcie mieliśmy w rodzicach i rodzeństwie. Oni
rozumieli nasze pewność i chęć bycia razem. Przygotowania ruszyły pełną parą i
już pół roku później stanęliśmy na ślubnym kobiercu.
Doskonale pamiętam tamten dzień. Przez cały
czas chodziłam uśmiechnięta i bardzo spokojna. Przecież nie miałam się czym
denerwować. Kochałam Kubę i byłam pewna, ze to właśnie on jest facetem, z
którym chcę spędzić resztę życia. Ślub był dla nas jedynie formalnością. Ale
bardzo miłą. A przy okazji mieliśmy możliwość zobaczyć się z rodziną, która na
co dzień mieszka dość daleko. Msza w kościele była bardzo piękna, odprawiona
przez zaprzyjaźnionego z rodziną księdza. A potem zabawa weselna do białego
rana.
- Mam dla ciebie mały prezent ślubny –
powiedziałam do Kuby, gdy and ranem znaleźliśmy się w jego, a teraz już naszym,
mieszkaniu.
- Ale mi nic więcej do szczęścia nie potrzeba
– odparł przytulając mnie do siebie.
- Jesteś pewny? – spytałam zadziornie, po czym
z uśmiechem dodałam – Otwórz – i podałam mu niewielkie pudełeczko zawinięte w
zielone papier ozdobny.
Mój świeżo upieczony mąż (jak to pięknie
brzmi), jak każdy facet, nie bawił się w staranne odpakowanie prezentu. Zamiast
tego szybkimi ruchami rozdarł papier i zajrzał do środka. Starałam się wyczytać
coś z jego twarzy, ale było to niemożliwe, bo – dosłownie – zastygł.
- Żartujesz? – spytał w końcu drżącym głosem.
- Nie. To początek 2. miesiąca – potwierdziłam
jego przypuszczenia.
Tego, co później się działo, nie da się opisać
słowami. Ta euforia, radość… Bo do czterech miesięcy staraliśmy się o dziecko.
Sama byłam zdziwiona, że tak szybko nam się udało. Ale najważniejsze, że miało
się spełnić nasze marzenie.
Kamil? Już dawno o nim nie myślałam. Dla mnie
to po prostu zamknięty rozdział. Nie, nie miałam do niego żalu, ale teraz
jestem żoną Kuby i spodziewam się naszego pierwszego dziecka.
W końcu znalazłam swoje miejsce na ziemi.
Byłam szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz