Wszystkie treści i zdjęcia zamieszczone na tym blogu są tylko i wyłącznie moją własnością. Kopiowanie ich jest zabronione.

wtorek, 16 października 2012

OPOWIADANIE: Nowy w szkole IX/XIII



IX


Trzeba czekać.
Te dwa słowa krążyły po głowach osób znajdujących się na szpitalnym korytarzu. Było też trzecie słowo. Imię tej, o którą się tak zamartwiali. Justyna.
Od wypadku i operacji minęły już dwa dni, a dziewczyna dalej była nieprzytomna. I nic nie wskazywało na to, by ten stan miał się  zmienić. Lekarze ciągle powtarzali, że trzeba czekać i mieć nadzieję. Ale cierpliwość się kończyła, a nadzieja gasła z każdą kolejną godziną.
Państwo Kropczyńscy, ich synowie i przyjaciele synów oraz córki czekali na jakikolwiek znak, że dziewczyna wraca do świata żywych. Nic nie mówili, bo tak naprawdę mieli dość słów, dość zapewnień, ze wszystko będzie dobrze. Bo jak miało być?  Ich córka, siostra, przyjaciółka, która nigdy nikomu nie zrobiła nawet najmniejszej krzywdy teraz sama cierpi, a oni nie mogli nic zrobić…

Dzień później na korytarzu pojawili się trzej nowi mężczyźni. Jednym z nich był Paweł, a pozostała dwójka była nam i bliskim Justyny nieznana.
- Co z nią? – cicho zapytał ten pierwszy, choć tak naprawdę nie liczył na odpowiedź.
- Bez zmian – odezwał się jednak Jarek, a pozostali spojrzeli na policjanta chłodnym i nieprzyjemnym wzrokiem.
Tymczasem jeden z dwójki nieznajomych podszedł do rodziców Justyny, Dawida i Jarka.
- Przykro mi z powodu tego, co stało się państwa córce – zaczął mówić – Jestem nadkomisarz Jerzy Bielak. Czy pomimo tych przykrych okoliczności zgodzą się państwo ze mną porozmawiać?
Kropczyńscy oczywiście się zgodzili i po chwili cała piątka odeszła nieco na bok.
- Ciekawie czego chcą? – zaczął zastanawiać się starszy z braci.
- Dowiemy się niedługo – odparł Dawid, podczas gdy pozostali dalej milczeli.
A tamci rozmawiali i rozmawiali. Kilkakrotnie bracia widzieli, jak z oczu ich mamy znowu zaczynają płynąć łzy i jak ich tata omal nie wybucha gniewem wskazując palcem na Pawła. W końcu kwadrans później  grupa rozeszła się. Rodzice powrócili na swoje krzesła, Paweł wraz z nadkomisarzem wyszli ze szpitala, a trzeci mężczyzna zajął miejsce na krześle ustawionym tuż obok drzwi Justyny.
- Co się stało? – spytał Jarek rodziców.
Po chwili milczenia ciężar tłumaczeń wziął na siebie pan Krzysztof. Okazało się, że wydarzenie sprzed trzech dni nie było wypadkiem. Szajka, którą rozpracować miał Paweł działała na znacznie większym obszarze, niż policja początkowo przypuszczała. I nie wszystkim pracującym dla niej podobało się, że zainteresowała się nimi policja. Dlatego postanowili pokazać Pawłowi i reszcie, swoje niezadowolenie.
- Nadkomisarz mówił, że to są ludzie, którzy nie zawahają się zabić – mówił dalej – Tylko, że im się nie udało. Dlatego przysłali kogoś do ochrony Justyny – wskazał na mężczyznę.
- Czyli mieliśmy z Julkiem rację? – chciał się upewnić Dawid.
- Zgadza się. Co prawda początkowo nie chcieli wierzyć w wasze słowa, ale w końcu postanowili przysłać kogoś do ochrony. Tak na wszelki wypadek.
I na tym rozmowa się skończyła, a na korytarzu ponownie zapadło milczenie. Może nie takie całkowite, bo oczywiście słuchać było codzienną krzątaninę, ale żadna z osób siedzących na korytarzu nie odezwała się.
Czekali dalej.

Średniego wzrostu chłopak o czarnych włosach i brązowych oczach siedział na krześle przy szpitalnym łóżku i trzymał za rękę nieprzytomną Justynę. Chwilowo tylko on został przy jej łóżku. On i siedzący przed salą policjant.
- Proszę Justyna, obudź się – mówił Julek – Nie możesz umrzeć, nie teraz. Nie wiem, co się stanie gdybyś… Nie, nawet nie chcę o tym myśleć. Nikt nie zasługuje na życie bardziej niż ty. Jeszcze tyle wycieczek przed tobą, wesele Jarka… Już rezerwuję sobie jeden taniec. Najlepiej pierwszy. I mam nadzieję, że nie ostatni. Chociaż najbardziej by się cieszył gdybyś zechciała pójść ze mną. Bo widzisz Justyna, ja… Ja cię kocham. Wiem, teraz powiedziałabyś, że żartuję – zaśmiał się, ale nie było w tym radości – Ale tak jest. Gdzieś znikła ta mała dziewczynka z warkoczykami, którą pamiętałem i której obraz miałem w głowie prze tyle lat. Jesteś piękną kobietą, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak piękną. Nie wiem, gdzie miałem oczy wcześniej, że tego nie zauważyłem…
Julek mówił i mówił. O miłości do niej, o swoich uczuciach, snuł opowieści o tym, jak wyobraża sobie ich wspólną przyszłość… Gdy opisywał ich wspólny maleńki domek pod miastem, poczuł, jak poruszyła palcami. Początkowo zamarł, a potem szybko się zerwał i pobiegł po lekarza.
- Pani Justyno, słyszy mnie pani? – pytał lekarz – Pani Justyno? Proszę ścisnąć rękę, jeśli pani słyszy.
Ciernichowski z przejęciem spojrzał na dłonie dziewczyny. Po chwili napięcia zobaczył, jak delikatnie zaciskają się one na rękach lekarza.
- Proszę spróbować otworzyć oczy – mówił dalej lekarz – Wiem, że może być trudno, ale proszę spróbować.
Kolejna chwila napięcia. Powieki Justyny kilkakrotnie drgnęły, po czym nieco się podniosły, a obaj mogli zobaczyć jej zielone oczy.
- Proszę wyjść – rzucił lekarz do Julka i zabrał się za jej badanie. Chłopak opuścił salę i gdy tylko znalazł się na korytarzu, od razu zadzwonił do pozostałych, głosząc dobrą nowinę. Niespełna pół godziny później pojawili się oni w szpitalu. Bez względu na wiek, płeć czy pokrewieństwo, wszyscy byli wzruszeni, a zarazem tak bardzo szczęśliwi.

Z każdym kolejnym dniem Justyna czuła się coraz lepiej. Rozmawiała, śmiała się, z jej twarzy nie schodził uśmiech… Po prostu byłą sobą. Jej bliscy cieszyli się na ten widok i wprost nie mogli uwierzyć, że jeszcze parę dni temu nie było nawet wiadomo, czy w ogóle przeżyje.
- Idę do bufetu – powiedział pewnego dnia Julek – Chce ktoś coś?
- Dla mnie mocnomleczną – od razu zamówiła Justyna mając na myśli swoją ulubioną czekoladę.
- A ja wybiorę się z tobą – stwierdził Dawid podnosząc się z zajmowanego dotąd taboretu.
Nikt inny nic nie chciał, więc wyszli z pomieszczenia.
- Teraz mów, co cię gryzie – zaczął Kropczyński gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi.
- Skąd wiesz? – westchnął zrezygnowany Julek.
- Znam cię – skwitował to jego przyjaciel.
- Chodzi o śpiączkę Justyny. Zastanawiam się, czy coś wtedy słyszała…
- Czemu?
I wtedy chłopak zaczął mu opowiadać o jego rozmowie, a raczej monologu z dnia, kiedy Justyna odzyskała przytomność. Bał się, że wszystko słyszała i teraz go wyśmieje, a potem przestanie się z nim przyjaźnić. Oczywiście, został wyśmiany, ale przez brata dziewczyny.
- Stary, nie poznaję cię – śmiał się Dawid.
- Ja nie widzę z tym nic śmiesznego…
- Sorry – uspokoił się – Ale widzę, że naprawdę cię wzięło…
- Zamiast ze mnie kpić, mógłbyś pomóc.
- Dobra, porozmawiam z nią, jak będziemy sami. Spróbuję delikatnie wypytać…
- Dzięki.
I na tym rozmowa się skończyła, bo właśnie wrócili do sali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz