IX
Trzeba czekać.
Te dwa słowa krążyły po głowach osób
znajdujących się na szpitalnym korytarzu. Było też trzecie słowo. Imię tej, o
którą się tak zamartwiali. Justyna.
Od wypadku i operacji minęły już dwa dni, a
dziewczyna dalej była nieprzytomna. I nic nie wskazywało na to, by ten stan
miał się zmienić. Lekarze ciągle
powtarzali, że trzeba czekać i mieć nadzieję. Ale cierpliwość się kończyła, a
nadzieja gasła z każdą kolejną godziną.
Państwo Kropczyńscy, ich synowie i
przyjaciele synów oraz córki czekali na jakikolwiek znak, że dziewczyna wraca
do świata żywych. Nic nie mówili, bo tak naprawdę mieli dość słów, dość
zapewnień, ze wszystko będzie dobrze. Bo jak miało być? Ich córka, siostra, przyjaciółka, która nigdy
nikomu nie zrobiła nawet najmniejszej krzywdy teraz sama cierpi, a oni nie
mogli nic zrobić…
Dzień później na korytarzu pojawili się
trzej nowi mężczyźni. Jednym z nich był Paweł, a pozostała dwójka była nam i
bliskim Justyny nieznana.
- Co z nią? – cicho zapytał ten pierwszy,
choć tak naprawdę nie liczył na odpowiedź.
- Bez zmian – odezwał się jednak Jarek, a
pozostali spojrzeli na policjanta chłodnym i nieprzyjemnym wzrokiem.
Tymczasem jeden z dwójki nieznajomych
podszedł do rodziców Justyny, Dawida i Jarka.
- Przykro mi z powodu tego, co stało się
państwa córce – zaczął mówić – Jestem nadkomisarz Jerzy Bielak. Czy pomimo tych
przykrych okoliczności zgodzą się państwo ze mną porozmawiać?
Kropczyńscy oczywiście się zgodzili i po
chwili cała piątka odeszła nieco na bok.
- Ciekawie czego chcą? – zaczął zastanawiać
się starszy z braci.
- Dowiemy się niedługo – odparł Dawid,
podczas gdy pozostali dalej milczeli.
A tamci rozmawiali i rozmawiali.
Kilkakrotnie bracia widzieli, jak z oczu ich mamy znowu zaczynają płynąć łzy i
jak ich tata omal nie wybucha gniewem wskazując palcem na Pawła. W końcu
kwadrans później grupa rozeszła się. Rodzice
powrócili na swoje krzesła, Paweł wraz z nadkomisarzem wyszli ze szpitala, a
trzeci mężczyzna zajął miejsce na krześle ustawionym tuż obok drzwi Justyny.
- Co się stało? – spytał Jarek rodziców.
Po chwili milczenia ciężar tłumaczeń wziął
na siebie pan Krzysztof. Okazało się, że wydarzenie sprzed trzech dni nie było
wypadkiem. Szajka, którą rozpracować miał Paweł działała na znacznie większym
obszarze, niż policja początkowo przypuszczała. I nie wszystkim pracującym dla
niej podobało się, że zainteresowała się nimi policja. Dlatego postanowili
pokazać Pawłowi i reszcie, swoje niezadowolenie.
- Nadkomisarz mówił, że to są ludzie,
którzy nie zawahają się zabić – mówił dalej – Tylko, że im się nie udało.
Dlatego przysłali kogoś do ochrony Justyny – wskazał na mężczyznę.
- Czyli mieliśmy z Julkiem rację? – chciał
się upewnić Dawid.
- Zgadza się. Co prawda początkowo nie
chcieli wierzyć w wasze słowa, ale w końcu postanowili przysłać kogoś do
ochrony. Tak na wszelki wypadek.
I na tym rozmowa się skończyła, a na
korytarzu ponownie zapadło milczenie. Może nie takie całkowite, bo oczywiście
słuchać było codzienną krzątaninę, ale żadna z osób siedzących na korytarzu nie
odezwała się.
Czekali dalej.
Średniego wzrostu chłopak o czarnych
włosach i brązowych oczach siedział na krześle przy szpitalnym łóżku i trzymał
za rękę nieprzytomną Justynę. Chwilowo tylko on został przy jej łóżku. On i
siedzący przed salą policjant.
- Proszę Justyna, obudź się – mówił Julek –
Nie możesz umrzeć, nie teraz. Nie wiem, co się stanie gdybyś… Nie, nawet nie
chcę o tym myśleć. Nikt nie zasługuje na życie bardziej niż ty. Jeszcze tyle
wycieczek przed tobą, wesele Jarka… Już rezerwuję sobie jeden taniec. Najlepiej
pierwszy. I mam nadzieję, że nie ostatni. Chociaż najbardziej by się cieszył
gdybyś zechciała pójść ze mną. Bo widzisz Justyna, ja… Ja cię kocham. Wiem,
teraz powiedziałabyś, że żartuję – zaśmiał się, ale nie było w tym radości –
Ale tak jest. Gdzieś znikła ta mała dziewczynka z warkoczykami, którą
pamiętałem i której obraz miałem w głowie prze tyle lat. Jesteś piękną kobietą,
nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak piękną. Nie wiem, gdzie miałem oczy
wcześniej, że tego nie zauważyłem…
Julek mówił i mówił. O miłości do niej, o
swoich uczuciach, snuł opowieści o tym, jak wyobraża sobie ich wspólną
przyszłość… Gdy opisywał ich wspólny maleńki domek pod miastem, poczuł, jak
poruszyła palcami. Początkowo zamarł, a potem szybko się zerwał i pobiegł po
lekarza.
- Pani Justyno, słyszy mnie pani? – pytał
lekarz – Pani Justyno? Proszę ścisnąć rękę, jeśli pani słyszy.
Ciernichowski z przejęciem spojrzał na
dłonie dziewczyny. Po chwili napięcia zobaczył, jak delikatnie zaciskają się
one na rękach lekarza.
- Proszę spróbować otworzyć oczy – mówił
dalej lekarz – Wiem, że może być trudno, ale proszę spróbować.
Kolejna chwila napięcia. Powieki Justyny
kilkakrotnie drgnęły, po czym nieco się podniosły, a obaj mogli zobaczyć jej
zielone oczy.
- Proszę wyjść – rzucił lekarz do Julka i
zabrał się za jej badanie. Chłopak opuścił salę i gdy tylko znalazł się na
korytarzu, od razu zadzwonił do pozostałych, głosząc dobrą nowinę. Niespełna
pół godziny później pojawili się oni w szpitalu. Bez względu na wiek, płeć czy
pokrewieństwo, wszyscy byli wzruszeni, a zarazem tak bardzo szczęśliwi.
Z każdym kolejnym dniem Justyna czuła się
coraz lepiej. Rozmawiała, śmiała się, z jej twarzy nie schodził uśmiech… Po
prostu byłą sobą. Jej bliscy cieszyli się na ten widok i wprost nie mogli
uwierzyć, że jeszcze parę dni temu nie było nawet wiadomo, czy w ogóle
przeżyje.
- Idę do bufetu – powiedział pewnego dnia
Julek – Chce ktoś coś?
- Dla mnie mocnomleczną – od razu zamówiła
Justyna mając na myśli swoją ulubioną czekoladę.
- A ja wybiorę się z tobą – stwierdził
Dawid podnosząc się z zajmowanego dotąd taboretu.
Nikt inny nic nie chciał, więc wyszli z
pomieszczenia.
- Teraz mów, co cię gryzie – zaczął
Kropczyński gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi.
- Skąd wiesz? – westchnął zrezygnowany
Julek.
- Znam cię – skwitował to jego przyjaciel.
- Chodzi o śpiączkę Justyny. Zastanawiam
się, czy coś wtedy słyszała…
- Czemu?
I wtedy chłopak zaczął mu opowiadać o jego
rozmowie, a raczej monologu z dnia, kiedy Justyna odzyskała przytomność. Bał
się, że wszystko słyszała i teraz go wyśmieje, a potem przestanie się z nim
przyjaźnić. Oczywiście, został wyśmiany, ale przez brata dziewczyny.
- Stary, nie poznaję cię – śmiał się Dawid.
- Ja nie widzę z tym nic śmiesznego…
- Sorry – uspokoił się – Ale widzę, że
naprawdę cię wzięło…
- Zamiast ze mnie kpić, mógłbyś pomóc.
- Dobra, porozmawiam z nią, jak będziemy
sami. Spróbuję delikatnie wypytać…
- Dzięki.
I na tym rozmowa się skończyła, bo właśnie
wrócili do sali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz