XI
Ubrana w swoje ciuchy kasztanowo włosa
dziewczyna siedziała na szpitalnym łóżku i czekała na swój wypis. Obok niej na
podłodze leżała niewielka torba z rzeczami, które zdążyła zgromadzić w
szpitalu. Sama się dziwiła, ze było tego aż tyle. Ale w końcu ma naturę chomika
i nie lubi rozstawać się ze swoimi ulubionych rzeczami, wśród których było mp3,
parę książek, zeszyt i jeszcze parę innych drobiazgów. Spakowanie tego
wszystkiego, a raczej wrzucenie do torby bez zachowanie większego porządku nie
zajęły jej dużo czasu, dlatego teraz pogrążona we własnych myślach czekała na
Julka, który miał przynieść jej wypis. Oczywiście jej myśli krążyły wokół
dzisiejszego wyjazdu.
- Już jestem. A ty jak, gotowa? – głos
przyjaciela wyrwał ją z zamyślenia.
- Tak – odparła krótka i schyliła się, by
podnieść torbę.
Jednak chłopak był szybszy.
- Nawet o tym nie myśl – powiedział – Masz
się jeszcze oszczędzać.
- dobra, pamiętam – westchnęła smętnie
dziewczyna.
- Ej, Justyś, co ci? – zapytał
zaniepokojony.
- Jesteś pewny, ze chcesz jechać? – chciała
się upewnić po raz tysięczny – W końcu nie wiadomo, ile to potrwa, a ty masz
swoje życie…
- … którego ty jesteś częścią – przerwał
jej – I skończ już, bo naprawdę nie mam nic przeciwko temu wyjazdowi.
I nie czekając na jej dalsze słowa
pociągnął ją w kierunku schodów ewakuacyjnych, gdzie czekał na nich
nadkomisarz. On miał ich zawieźć na miejsce, razem z jednym ze swoich
podwładnych, który – w przeciwieństwie do niego – miał z nimi zostać. Cała
akcja wyjścia Justyny ze szpitala była jak najbardziej zamaskowana. Nikt miał
nie wiedzieć, że to właśnie dziś dziewczyna opuszcza to miejsce, dlatego była
wraz z Julkiem prowadzona bocznymi korytarzami, a z samego szpitala wyszli
jakimś bocznym wejściem przy którym stał zaparkowany samochód. Całkiem
zwyczajny Ople Astra z przyciemnianymi tylnymi szybami. Czyli coś zupełnie nie
wyróżniającego się z tłumu.
Całą drogę dziewczyna rozmawiała z Julkiem.
Kilka razy chciała go (znowu) zapytać, czy jest pewny swojej decyzji, ale ten
jakby wyczuwał jej pytania z wyprzedzeniem i zmieniał temat rozmowy. W każdym
razie nawet nie zauważyli, jak znaleźli się już na miejscu. Był środek nocy,
dzięki czemu nikt z sąsiadów nie wiedział, że ktoś tu się zatrzyma. Oczywiście
mogli oni wychodzić na zewnątrz, ale mieli przy tym zachować jak największą
ostrożność i najlepiej pokazywać się jak najmniejszej liczbie osób.
Pomimo ciemność na zewnątrz Justyna
zauważyła, że dom nie jest duży, ale nie mały. Taki idealny. Zewnętrzne ściany
pomalowane były na biało i „poprzecinane” starymi drewnianymi belkami. W oknach
ciężkie drewniane okiennice.
- Nie wiem jak dom wygląda rano, ale w nocy
faktycznie sprawia dość upiorne wrażenie – stwierdziła Justyna wysiadając z
samochodu i czekając, aż panowie wyciągną torby z bagażnika.
Ciernichowski tylko się zaśmiał, po czym
ruszyli do drzwi. Dziewczyna i jej przyjaciel byli bardzo zmęczeni, więc bez
słowa poszli się położyć.
Gdy się obudzili, byli w domu już tylko we
trójkę. Nadkomisarz jeszcze z samego rana wrócił do miasta. Chociaż można
spokojnie powiedzieć, że zostali we dwójkę, bo ich „ochroniarz” raczej nie był
najlepszym towarzyszem. Nie znali jego imienia ani nazwiska, był dla nich
jedynie Igorem. Jak się łatwo domyślić, było to jego fałszywe imię, żeby mieli
się jak do niego zwracać.
- Ciężko widzę te wakacje – westchnęła
dziewczyna biorąc się za smażenie jajecznicy dla siebie i Julka.
Oczywiście Igor nie chciał nic jeść.
- W ogóle się mną nie przejmujcie –
stwierdził jedynie wychodząc do salonu, gdzie urządził sobie swoje „gniazdko
zwiadowcze”.
Dni mijały w spokoju. Z jednej strony dom
otoczony był wysokim murem i tam większość chwil spędzali przyjaciele. Pasowało
to też ochroniarzowi, bo okno z salonu wychodziło akurat na tą stronę, więc
miał ich na oku.
Okazało się też, że nie wszystko było tak
kolorowe, jak miało być. Owszem, mogli wychodzić z domu, ale tylko do ogrodu i
nic poza tym. Na zakupy jak na razie nie musieli chodzić, bo mieli zaopatrzenie
na bardzo długi okres czasu. Jednym słowem byli zamknięci w czterech ścianach
domu i kawałku ogrodu.
- Julek, ja naprawdę bardzo cię za to
przepraszam – mówiła przy każdej możliwej okazji dziewczyna – Ja wiem, ze nie
tak wyobrażałeś sobie swoje wakacje. Przeze mnie nawet rodziny nie możesz
odwiedzić…
- Daj już spokój – śmiał się za każdym
razem – Nie mam ci tego za złe. Przecież wiem, na co się pisałem.
- Nawet rodziny nie możesz odwiedzić…
- Nie obrażą się, gdy zrobię to następnym
razem – odparł, po czym rozbawiony zapytał – Coś jeszcze?
- Tak. Dziękuję, ze jesteś tu ze mną.
To powiedziawszy zbliżyła swoją twarz do
jego i dała mu buziaka w policzek, jednocześnie przytulając się do niego. Niby
to nic takiego, zwykły przyjacielski gest, ale oboje poczuli się, jak nigdy
wcześniej. W tym momencie przestał dla nich liczyć się czas, byli tylko oni…
Dni mijały, a oni stawali się sobie coraz
bliżsi. Dalej byli przyjaciółmi, ale oboje czuli, że chcą czegoś więcej, że
sama przyjaźń powoli przestaje im już wystarczać… Jednak oboje bali się
powiedzieć o tym tej drugiej osobie. Strach przed odrzuceniem sprawiał, że choć
oboje się kochali, dalej żyli obok siebie jak przyjaciele, a ich gesty i słowa
coraz częściej zawierały jakiś podtekst. Niby niewinne, a jednak dwuznaczne…
Już dwa tygodnie żyli w odosobnieniu, nie
mając żadnych wiadomości. Niestety obowiązywał ich zakaz kontaktowania się z
rodzinami czy kimś innym. Mieli tylko siebie.
Julek widział, że cała ta sytuacja wprawia
Justynę w coraz większe przygnębienie i że obwinia się o to, że on jest tu z
nią. Chłopak niejednokrotnie próbował wybić jej z głowy takie myślenie, ale
żądne słowa nie skutkowały. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak tylko
wspierać ją i chociaż w najgłupsze sposoby powodować, by na jej twarzy pojawiał
się uśmiech. No i oczywiście czekać, aż to wszystko się skończy.
- Uśmiech proszę – zaskoczył ją z aparatem,
gdy leżała na kocu w ogrodzie i łapała promienie słońca.
Zaraz potem zwolnił spust migawki,
uwieczniając jej zaskoczona minę na kolejnych zdjęciach.
- Julek, daj już spokój – śmiała się – Mam
już tysiące zdjęć, a ty dalej robisz kolejne. Nie znudziło ci się to jeszcze?
Może tym razem ja porobię zdjęcia tobie?
- A po co? Ty tu jesteś pięknością, a nie
ja – wystawił jej język.
- Jasne – prychnęła rozbawiona – Taka za
mnie piękność, jak ze śledzia ciastko z kremem.
Ciernichowski stanął rozbawiony.
- Dziewczyno, skąd ty bierzesz te
porównania? – pokręcił z niedowierzaniem głową – A poza tym ciastka są
wyjątkowo za słodkie, wolę odrobinę kwasowości śledzia – śmiał się dalej.
- I że niby ja jestem tym śledziem? –
zapytała oburzona, po czym rzuciła się w pogoń za przyjacielem.
Ich trzeci towarzysz spoglądał na to wszystko
z delikatnym uśmiechem. Tyle lat pracy w zawodzie wykształciły u niego
umiejętność widzenia tego, co innym umyka. A teraz doskonale widział chemię,
jaka jest pomiędzy tym dwojgiem. Jak chłopak robi wszystko, byleby tylko ona
była szczęśliwa, i jak ona rzuca mu ukradkowe spojrzenia pełne wdzięczności,
miłości i niepewności, bo bała się kolejny raz sparzyć. W dodatku dziwił im
się, jak w tak trudnej sytuacji, oni potrafią jeszcze się śmiać i wygłupiać.
Ale z drugiej strony zazdrościł im tej beztroski. Sam chętnie nie raz
zapomniałby się, ale niestety nie potrafił. Już nie…
Tymczasem w ogrodzie dwoje młodych ludzi
dalej ze śmiechem się goniło, aż skończyło się to wywrotką na trawę. To Julek
nie zauważył gałęzi drzewa i się potknął, a nie spodziewająca się niczego
Justyna poleciała za nim. I teraz oboje leżeli na trawie. Chociaż tak właściwie
to Julek leżał na trawie, a Justyna na nim. Ich oczy mimowolnie się spotkały,
ale tym razem żadne z nich nie odwróciło wzroku, jak zdążało się im to
wcześniej. W pewnym momencie chłopak podniósł rękę, i delikatnym ruchem założył
niesforny kosmyk jej włosów za ucho. Nie kontrolowali już tego, co się z nimi
dzieje. Pod wpływem tego delikatnego dotyku, Justyna przytulił policzek do
wnętrza jego dłoni, tym samym dając mu znać, zęby nie przerywał pieszczoty. Jej
zamknięte oczy i błogi uśmiech zdradzały, jak cudownie się teraz czuje. Widząc
to, Julek chciał ze szczęścia aż skakać, ale uniemożliwiał mu to niewielki
ciężar, który na nim leżał. Zamiast tego powoli przysunął twarz do jej i
delikatnie musnął ustami jej wargi. Zaskoczona dziewczyna w pierwszym momencie
nie wiedziała, co się dzieje, ale zaraz zaczęła oddawać pocałunek, który z
każdą chwilą coraz bardziej się pogłębiał. To już nie były delikatne muśnięcia
wargami, a istny taniec namiętności.
- Kocha… - zaczął szeptać Ciernichowski,
gdy się od siebie oderwali, ale hałas zza ogrodzenia skutecznie mu to
uniemożliwił.
Chwilę później przez wysoki mur przeskoczył
ubrany na czarno facet, a za nim kolejny. Przyjaciele wpatrywali się w to
szeroko otwartymi oczami. Nawet się nie zorientowali, gdy obok nich pojawił się
Igor.
- Szybko do domu – powiedział jedynie, ale
było już za późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz